niedziela, 5 maja 2013

Sushi i Porsche Panamera

Miałem ostatnio przyjemność być u koleżanki na "posiadówie" z robieniem sushi. Swoją drogą pozdrawiam ów koleżankę mojej "siostry" ;)

Pierwszy raz jadłem sushi. Miałem obawy, ponieważ mój ojciec był kiedyś z mamą na sushi w jakiejś ekskluzywnej restauracji. Opowiedział mi to tak, że za małą porcje surowych ryb zapłacił 80 zł i nie zjadł nawet połowy - a wierzcie mi lub nie, ale jest naprawdę mało rzeczy, których mój ojciec nie zje... Więc ja uprzedzony jego doświadczeniem, byłem czujny, ale w końcu trzeba w życiu spróbować wszystkiego! :D
Na początku zapowiadało się kiepsko. Ryba tak waliła, że jak wchodziłem do kuchni to czułem się jak na dziale rybnym w carrefour, a z reguły omijam ten dział szerokim łukiem. Samej produkcji nie zdążyłem się przyjrzeć dokładnie (wiecie ta kuchnia...), natomiast sam wygląd gotowej potrawy nie odrzucał, czyli na plus. Nadal żałuje pytania, które zadałem już przy stole: "Z czego to się składa?", ponieważ odpowiedź "to czarne wokół to glony" wcale nie zachęciła mnie do jedzenia... Ale przemogłem się. Powtarzałem sobie w myślach {jakby co to wiem gdzie jest łazienka}. Spróbowałem. Szczerze? Może was zawiodę, ale nie mogę powiedzieć, że to była najlepsza rzecz jaką jadłem w życiu. Natomiast pozytywnie się zdziwiłem. Nie było to obrzydliwe czy nie do zjedzenia, co więcej to było nawet dobre :D Nie wiem czy to zasługa kucharzy, czyli koleżanek mojej "siostry", czy może sushi zawsze tak smakuje. Mi smakowało i nawet się najadłem. Co prawda nigdy nie zamieniłbym tego na włoską pizze, czy turecki kebab albo amerykańskiego burgera, ale kolejne doświadczenie kulinarne mam na koncie :)



Ale o co chodzi z tą Panemerą? Otóż, jak nie trudno się domyślić, koleżanka ów ma w garażu Porsche Panamera - właściwie to jej rodzice, ale jednak. Grzechem byłoby nie wsiąść do niego, prawda? :P
Tak też zrobiłem, zaprowadziła mnie i Kozora na dół do garażu.
Automatyczna brama pobudzona, przyciskiem na autopilocie, powili i ociężale podnosiła się ku górze. Najpierw zobaczyliśmy rejestrację, potem powolutku światła wraz ze znaczkiem Porsche. Źrenice nam się rozszerzyły. Po chwili naszym oczom ukazał się nienagannie zaparkowany, pośrodku ciasnego garażu, supersamochód z odwieczną, tak charakterystyczną, sylwetką Porsche. Nie wiem kiedy to się stało, ale zanim zdarzyłem go całego oblecieć wzrokiem, siedziałem już w środku - taka okazja przecież może się nie powtórzyć. Kiedy tak się zastanowię, to przecież przeszło 80% ludzi na świecie nigdy się takim samochodem nie przejedzie, a 60% nigdy w takim nie będzie siedzieć i tylko 10% ludzi na świecie będzie mieć taki samochód. No może przesadzam... ;)
Ogólnie rzecz biorąc Panamera mi się nie podoba - głównie chodzi mi o wygląd zewnętrzny. W ogóle uważam, że samochody czterodrzwiowe nie pasują do marki Porsche. Natomiast środek... To jakbyś wchodził do innego świata! Każdy detal, każdy przyciski był dopracowany w najmniejszym szczególe. Kozor najbardziej był podjarany ilością przycisków - i faktyczne, taką ilością przycisków dysponował James Bond w swoich samochodach, tylko, że on posiadał wyrzutnie rakiet, zasłonę dymną, automatyczne karabinki i wiele innych gadgetów... Te Porsche zapewne takich bajerów nie miało :P Wrażenie w środku było nieziemskie. Dużo miejsca zarówno z przodu jak i z tyłu. Wygodne fotele, funkcjonalne wnętrze - wszystko pod ręką. No po prostu bajka. Stwierdziliśmy z Kozorem, że moglibyśmy tam siedzieć i siedzieć.
Niestety nie usłyszeliśmy jak brzmi silnik  Nie chcieliśmy się narzucać, a już i tak trochę nadużyliśmy gościnności ;)



Samochód w dechę - co Porsche to Porsche! Sushi okazało się dobre, więc imprezę - "posiadówę" uważam, za jak najbardziej udaną :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz